Kilka minut zabawy z RPG Solo i wyszło mi coś takiego:
Jestem nekromantą. Żyję w mrocznej wieży, oddając się zakazanym eksperymentom. Ostatnio pracuję nad ekstrakcją martwoczynu - substancji skuteczniej ożywiającej niż jakiekolwiek zaklęcia najwytrawniejszych mistrzów naszej zakazanej sztuki. Potrzebuję tego by zyskać przewagę nad moim wrogiem - mrocznym czarnoksiężnikiem Azzorem, o którym wiem, że mnie szuka i w końcu dopadnie.
Tak! Tak! Tak! Udało się! Z prochów, z płynów, z części martwych ciał wyodrębniłem esencję nieżycia: martwoczyn!
Bum! Bum! Bum! - dudnienie w odrzwia wieży wyrwało mnie z samozachwytu.
- Otwieraj plugawy stworze! Wyłaź nikczemniku! Oto ja, paladyn Jandiana przybywam po ciebie! - usłyszałem głos niewiasty.
No proszę, okazja do wypróbowania potęgi martwoczynu nadarza się szybciej niż mógłbym się tego spodziewać.
- Zapraszam cię szlachetny paladynie. Drzwi stoją otworem. Wkrocz do królestwa śmierci i zasil szeregi wiernych sług mistrza! Buahahaha!
Dalej, moi żołnierze! Huzia, wszyscy razem na paladyn Jandianę! Przetnijcie nić jej żywota. Tylko nie uszkodźcie zanadto jej powabnego ciała. Dzięki mocy martwoczynu i jej własnym zdolnościom będzie najpiękniejszym i najpotężniejszym nieumarłym, jakiego widział świat! Buahahaha!
Nie, jak to możliwe!? To nie może być prawda! Moje dzielne sługi usieczone przez tę megierę. Trzeba uciekać. Chwytam flakonik świeżo wyekstrahowanego martwoczynu i pędzę ile sił w nogach w górę wieży. Paladyn w zbroi jest wolniejszy niż ja w kiecce w gwiazdki, więc szybko zyskuję przewagę. Barykaduję się w najwyższej komnacie.
Tam już czeka ostatni z moich sług przeznaczony do ostatniego zadania - dzielny Fergus zaczyna wydzierać się imitując wznoszone przeze mnie inkantacje przywołujące demony z najgłębszych otchłani piekieł. Wtedy paladyn zajmuje się wyważaniem drzwi, święcie przekonany, że po ich sforsowaniu mnie dopadnie. Tymczasem ja gramolę się zwinnie jak wiewiórka na dół po zewnętrznej ścianie wieży. Wygląda niemożliwie, dla mnie pestka - ćwiczyłem to wielokrotnie.
Kamień po kamieniu, hop, hop i jestem już na dole.
Głupia zostawiła konia. Dobry konik, chcesz marcheweczkę? No, taś, taś! Auć! Wredna kobyła gryzie i wierzga. Cóż, nie pozostawiasz mi wyboru, chabeto. Wyciągam długi sztylet i próbuję poderżnąć gardło paladyńskiego rumaka, żeby zaraz potem użyć na nim martwoczynu.
Ciach, bach, brzdęk, trach!
Diabli nadali! Oberwałem, sztylet wytrącony i przydeptany kopytem pękł na kamieniu a lekko tylko raniona kobyła kwiczy, jak zarzynane prosię. Paladyn na pewno to słyszy i zaraz tu będzie. Trzeba wiać. Podkasuję kieckę i daję nura w las. Jedyne, co mi się pozostało, to flakonik martwoczynu i wiedza, jak go pozyskać. Zemszczę się a świat wkrótce znowu o mnie usłyszy! Buahahaha!
Zabawa przednia. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz