Dawno, dawno temu
Dawno, dawno temu, a w każdym razie jeszcze przed internetocenem, kiedy to dostęp do wiedzy był znacznie trudniejszy niż dzisiaj, a idee rozprzestrzeniały się nieporównywalnie wolniej, zerknąłem sobie na boczną witrynę pewnego kiosku Ruchu. Moją uwagę przykuła częściowo tylko widoczna okładka czasopisma wciśniętego gdzieś w najdalszy, najciemniejszy kąt. Widniał na niej jakiś brodaty gostek z mieczem i ogólnie całość trąciła klimatem średniowieczno-fantastycznym (coś jakby smok, czy inszy maszkaron w logo). Pobiegłem do domu po pieniądze w celu dokonania zakupu, kupiłem, przeczytałem i... niewiele zrozumiałem.
Nie wydrukowali zasad
Akurat w tym numerze "Magii i Miecza" (bo to oczywiście był ten periodyk) opublikowano turniejową przygodę do Warhammera, której akcja rozgrywa się w Lustrii, zaś bohaterowie są pigmejami. Po przeczytaniu scenariusza zdawało mi się, że skumałem czaczę, jeśli chodzi o generalia. Czegoś mi jednak wciąż brakowało. Bohaterowie Graczy i Niezależni opisani byli za pomocą przeróżnych, niezrozumiałych statystyk, a w treści scenariusza wciąż była mowa o jakichś testach. Traf sprawił, że napatoczyli się kumpel z kuzynem, więc powiedziałem, że pokażę im coś fajnego i spróbowałem poprowadzić moją pierwszą sesję (przypominam, że cała moja wiedza na temat RPG w tym momencie była oparta tylko i wyłącznie na lekturze tamtego numeru MiMa). "Graliśmy" do momentu, kiedy musiałem rozstrzygnąć jakąś walkę. Powiedziałem, że nie wiem właściwie co mam teraz zrobić, bo chyba zapomnieli zasad wydrukować. I tak skończyła się moja pierwsza sesja. Na szczęście to był dopiero początek...
Oświecenie
Minęło czasu mało wiele, a ja wciąż kupowałem kolejne numery MIMa z nadzieją, że wreszcie dodrukują te brakujące zasady. W końcu pojąłem, że się nie doczekam, bo "instrukcję obsługi" do tych scenariuszy kupuje się oddzielnie. Postanowiłem zatem uzbierać pieniądze na zakup tej tajemniczej księgi zwanej Warhammerem. Nie było łatwo, bo w domu się nie przelewało, ale w końcu udało się i przekroczyłem po raz pierwszy (i bynajmniej nie ostatni!) próg księgarni "U Izy" na ulicy Wilczej z zamiarem nabycia mojego pierwszego systemu RPG oraz wszystkiego innego, czego potrzeba do gry, czyli... kostek. Okazało się jednak, że kostek nie mieli. Szczęśliwym trafem sprzedawca był uprzejmy podać mi adres konkurencji (nie pomnę niestety szczegółów), gdzie skierowałem kolejne kroki. Klimatyczny sklepik w suterenie ujmował swoją kameralną atmosferą. Kostek mieli bez liku (w tym chyba nawet k100 - w każdym wśród zwykłych kostek leżało kuliste coś wielkości pięści, przypominające skomplikowany przyrząd nawigacyjny), ale ze względu na ograniczony budżet kupiłem najtańsze, paskudne, pomarańczowe "dziesiątki", sztuk dwie. Obie takie same.
Schyłek
Tak się zaczęła moja przygoda z RPG. W ciągu dwóch-trzech pierwszych, najbardziej intensywnych erpegowo lat, zaprezentowałem moje nowe, niesamowite hobby klilkudziesięciu osobom, z których część złapała bakcyla i grają pewnie po dziś dzień. Mi niestety pozostały tylko wspomnienia, bo mimo usilnych prób reaktywacji drużyny i nieprzemijającej zajawki, gram ekstremalnie rzadko (ostatni raz pewnie ze 3 lata temu) i są to jednostrzały. A wszystko rozbija się o brak czasu na bezpośrednie spotkania z jednej strony a niechęć do wykorzystania nowych technologii z drugiej. Ot, życie...
Dodane. Dzieki! :)
OdpowiedzUsuńHeh, kostki. W moim przypadku niespodziankę uczynił mi mój tata - zupełnie z zaskoczenia wpadł do mojego pokoju i wysypał na blat cały piękny zestaw, od k4 do k20. Wówczas nasze sesje w D&D nabrały rozpędu (wcześniej mieliśmy różne koncepcje - w tym i program symulujący rzuty kośćmi napisany w VB 6.0 ;P).
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie potrafię sobie wyobrazić miny ludzi w sklepie w którym je kupował (było to dość dawno temu) - dorosły, poważny facet w garniturze i z teczką pracowniczą prosi o kostki do erpegów ;)... choć pewnie powiedział, 'asekuracyjnie', że to dla syna ;P.
Pozdrawiam,
Skryba.