Na rozpęd
Wczoraj Olisadebe, dziś Roger z Obraniakiem, jutro być może Arboleda. Do tego jeszcze Beenhakker, już historia. Czy to jest właściwa droga dla reprezentacji narodowych? Moim zdaniem nie. Spróbuję w tym tekście wykazać dlaczego tak sądzę i zaproponować rozwiązanie.
Reprezentacja a klub
Czym się różni profesjonalny klub piłkarski od reprezentacji narodowej? Klub najczęściej działa w charakterze takiej, czy innej spółki. Innymi słowy jest firmą, przedsiębiorstwem nastawionym na zysk - w mniejszym lub większym stopniu, w krótszej lub dłuższej perspektywie, zysk rozumiany w różny sposób, ale jednak zysk. Klub reprezentuje interesy i realizuje cele swojego właściciela - czy będzie to szejk arabski, rosyjski multimilioner, akcjonariusze, czy jakikolwiek inny podmiot.
Reprezentacja narodowa, jak sama nazwa usiłuje wskazywać, jest od klubu piłkarskiego bytem całkowicie odmiennym. Bytem w pewnym sensie stworzonym sztucznie. Działalność reprezentacji nie ma (a w każdym razie mieć nie powinna) nic wspólnego z działalnością przedsiębiorstwa, zaś podmiotem, którego interesy reprezentuje jest główny związek piłkarski danego kraju. W konsekwencji cały naród.
Tygiel narodowościowy w klubie
W związku z powyższymi wywodami nie ma żadnego powodu nakładać na kluby ograniczenia w zatrudnianiu obcokrajowców, Marsjan czy jakichkolwiek innych stworzeń, których anatomia nie stoi w sprzeczności z przepisami gry w piłkę nożną. Wszak obecność zawodnika wykształconego w obcej kulturze piłkarskiej, o odmiennej kombinacji cech wynikających z budowy ciała, może dodać tylko i wyłącznie kolorytu widowisku piłkarskiemu. Pojawiają się nowe możliwości rozegrania akcji, ciekawe zagrania, inny sposób okazywania emocji.
Argumenty skrzywionych narodowościowo kibiców, jakoby obcokrajowcy
blokowali miejsce rodzimym piłkarzom można skwitować odpowiedzią: i co z tego? Skoro przepisy i kultura danego kraju nie sprzyjają szlifowaniu diamentów wyszukanych pośród wychowanków, to należy przepisy zmienić tak, aby się to zaczęło opłacać i jednocześnie na wszelki sposób promować tego rodzaju podejście. Promować, nie wymuszać. W moim przekonaniu wówczas okaże się, że w lidze jest miejsce zarówno dla młodych, rodzimych talentów, jak i urozmaicających ligową szarzyznę piłkarzy z obcym rodowodem.
To samo tyczy się zagranicznych trenerów, którzy naturalną koleją rzeczy zaszczepiają obce metody szkoleniowe. Niektóre bardziej warte podpatrzenia, inne mniej, ale na pewno dające materiał do przemyśleń i dyskusji a w konsekwencji służące poprawieniu warsztatu tym spośród krajowych trenerów, którzy potrafią spojrzeć dalej niż koniec własnego nosa i których metody szkoleniowe nie sprowadzają się do słynnego motywacyjnego zawołania, kwintesencji słynnej polskiej myśli szkoleniowej: Kiełbasy do góry i ładujemy w dupę frajerów!
Tożsamość reprezentacji
Wydaje mi się rzeczą oczywistą, że drużyna narodowa reprezentująca nota bene państwo, czyli suwerenną organizację społeczeństwa, zajmującą ściśle określone terytorium, mającą swoistą, oryginalną kulturę wynikającą z historycznych uwarunkowań, winna składać się i być kierowaną przez ludzi wywodzących się z tej właśnie kultury i na niej wyrosłych. Wszak w tej zabawie chodzi o to, aby odczuwać dumę z udanych występów drużyny, aby radować się ze zwycięstw a z powodu porażek rwać włosy z głowy. Nieważne, czy jesteś z Krakowa, Gdańska, Poznania, Warszawy, czy Pcimia Dolnego - jeśli jesteś Polakiem, powinieneś zawsze utożsamiać się z reprezentacją swojego kraju. Dumny po zwycięstwie, wierny po porażce.
A przecież zawsze jest wiele kontrowersji wokół powołań krajowych zawodników, temu nie podoba się powołanie Iksińskiego, tamten nie może zrozumieć braku miejsca w kadrze dla Masztalskiego. Sytuacje te są nieuniknione i osłabiają poczucie więzi z drużyną kibica, który ma mniej lub bardziej odmienne zdanie na temat nominacji. Powodem podważania zasadności doboru zawodników są jednak w przeważającej większości przypadków wyłącznie różnice w ocenie ich piłkarskich umiejętności. Rzadko pojawiają się pytania o zaangażowanie, nie budzą wątpliwości motywy. Jaki wobec tego ma sens dolewanie oliwy do ognia poprzez werbowanie najemników?
Cenzus piłkarskiego wykształcenia
Co zatem należałoby brać pod uwagę podejmując decyzję o dopuszczeniu lub odmowie reprezentowania barw danego kraju? Kolor skóry, wyznanie, znajomość języka, odśpiewanie hymnu państwowego, potwierdzenie rodowodu do siódmego pokolenia wstecz, czy może obowiązek wytatuowania sobie godła państwa na piersi? Dla mnie, Polaka, nasz kraj może reprezentować piłkarz czarny, żółty, czerwony czy też fioletowy, modlący się do Chrystusa, Jahwe, Mahometa czy poszukujący nirwany pod okiem Buddy pod warunkiem, że podczas swojego debiutu w seniorskiej piłce przywdział trykot w barwach drużyny z polskiej ligi. Innymi słowy: jest wychowankiem polskiego klubu. Koniec kropka. Nic więcej mnie nie interesuje.
A że np. nie zna języka? I co z tego? Gdyby ktoś chciał stosować takie kryterium, to przykładowo niemal wszyscy piłkarze reprezentacji Walii - rdzennej w całej rozciągłości - mogliby zapomnieć o meczach na poziomie międzypaństwowym. W roku 1981 roku niespełna 20% mieszkańców tego kraju posługiwało się językiem walijskim. I nie jest to odosobniony przypadek. Do tego dochodzą kraje wielojęzyczne, gdzie trzeba by ustalić, czy w takim razie należy znać wszystkie języki urzędowe, czy np. tylko wiodący albo wybrany? Wówczas można by jedną uchwałą zmieniającą status języka w państwie wykosić pół reprezentacji, albo przeciwnie - poszerzyć grupę potencjalnych reprezentantów. Kryteria związane z kolorem skóry, czy wyznaniem nie zasługują na komentarz.
Zatem
Konkluzja powyższych wywodów jest następująca: pozwólmy klubom samym decydować o swoim wizerunku a jednocześnie przywróćmy reprezentacjom kraju narodowy charakter. Kluby dla wszystkich, reprezentacje dla wychowanków, księżyc dla działaczy PZPN!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz